Forum Gryfońskie Strona Główna Gryfońskie
Gwardia Godryka Gryffindora
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy    GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Ci, co przybierzeli

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Gryfońskie Strona Główna -> Fanfiction
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Iguanka.
Sadystyczna Jaszczurka



Dołączył: 24 Wrz 2005
Posty: 808
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Nie chcesz wiedzieć

PostWysłany: Sob 16:17, 24 Gru 2005    Temat postu: Ci, co przybierzeli

<Iguanka trzyma opakowany prezent, W. jest w czapce Mikołaja>
Wigilia.
No, Wigilia.
To co? Dajesz?
Mam wybór?
Zawsze masz.
Wiesz, że to było kończone wczoraj?
Dawaj.
<Iguanka wzdycha. Zrywa W. czapkę z głowy, nakłada sobie na ogon i stawia prezent na środku>
Dla wszystkich Gryfonek, dużych i małych, starych wyg i nowicjuszy, młodych i tych młodszych, rdzennie gryfońskich i tych trochę mniej powiązanych z domem Godryka z okazji świąt Bożego Narodzenia zdrowia, szczęścia, pogody ducha, powodzenia ogólnie pojętego i spełnienia najskrytszych marzeń.



"Ci, co przybierzeli",
czyli Alternatywy cztery


Tak, to było właśnie to, na co Max czekał okrągły rok.
Biały jak dziewiczy śnieg obrus bił czystością i odświętnością w świetle smukłych świec, sterczących w srebrnych świecznikach. Kryształowe kieliszki skrzyły się, porcelanowa zastawa niemal pachniała cytrynową świeżością. Niemal, gdyż odurzający zapach bożonarodzeniowych potraw tłumił wszelkie inne wonie. Misa puddingu Yorkshire pyszniła się tuż obok półmiska z zapiekaną wołowiną. Po drugiej stronie stołu, nieopodal koszyka z pieczywem, stała waza z grzanym winem, ulubionym Dziadunia. Przy każdym talerzu leżała gałązka jemioły i, obowiązkowo, strzelający cukierek, owleczony pstrym papierem. Lecz to były dodatki, gdy się spojrzało na danie główne.
Na samym środku jawił się okazały, pieczony indyk. Chłopiec wiedział, że ma on w środku nadzienie migdałowe. Czuł to.
Wystarczyłoby tylko zrobić te niewinne dwa kroki, usiąść na krześle, chwycić narzędzia zbrodni, czyli sztućce i dokonać oficjalnej egzekucji świątecznego specjału. W przenośni, bo sam indyk, jako żywe stworzenie, ma typową egzekucję już za sobą.
Maximilian rozejrzał się niespokojnie ze swej pozycji w szerokim fotelu, na wprost kominka. Och, czy oni muszą tak zwlekać? Czy ten okropny tata nie może wreszcie powiedzieć tych trzech magicznych słów? Przecież wszyscy już są gotowi!
No, może poza Ciotunią Stellą, ale ona się nie liczy.
Chłopiec wysłał swemu rodzicielowi zniecierpliwione spojrzenie. Ten, jakby nigdy nic, konwersował ze stryjkiem o poczynaniach nowego ministra magii. Temat tygodnia.
Polityka. To przez nią ma przymierać głodem? Granda! Wyrodny ojciec!
Jakby tknięty myślą syna, pan domu uśmiechnął się promiennie i podszedł do nakrytego stołu. Kątem oka dostrzegł, jak jego szwagierka wchodzi do salonu. Położył dłonie na oparciu krzesła, znajdującego sie najbardziej w środku i powiedział trzy czarodziejskie słowa.
- Zapraszam do stołu!
Słowa miały wyjątkową moc. Cała rodzina, a było jej niemało na Boże Narodzenie, wstała z puf, kanap i foteli w salonie, aby zasiąść przy uroczystym obiedzie. Rozległo się masowe szuranie krzeseł i resztki tłumionych rozmów. Jeszcze tylko kuzyneczka Zoe wytarła głośno nos, co było tak jakby częścią rodzinnej tradycji, i Tatunio, z kieliszkiem wina w ręku, zaczął mówić.
- Jak co roku znów spotkaliśmy się wszyscy przy tym pięknym, świątecznym obiedzie. Można za to tylko dziękować Opatrzności. Zanim skosztujemy tych wspaniałych potraw, których, notabene, by tu nie było bez Hillary, mojej najdroższej małżonki, - Ucałował przelotnie policzek pani domu, zaś ta skromnie machnęła ręką. - chcę wam życzyć Wesołych Świąt!
- Wesołych Świąt! - rozległ się zgodny chórek. Pan domu usiadł. Jak na komendę goście dobyli widelców i noży. Półmiski zaczęły krążyć po stole z zawrotną szybkością. Sztućce dzwoniły, zagłuszając choćby najmniejszą wymianę zdań. Potrawy znikały, jakby wciągane pompą próżniową. W końcu było grubo po szóstej, a nikt z obecnych nie jadł lunchu. Idealne usprawiedliwienie.
Gdy Max poczuł smak nadziewanego indyka w ustach, przekonał sie w pełni, że na co jak na co, ale na to warto było czekać. Zamknął oczy z ukontentowaniem.
Gdy zaspokojono już pierwszy głód, zaczęły się rozmowy. Tuż obok usłyszał zachrypnięty głos dziadka Hervinusa.
- Powiedz, Willhelm, jak postępy Nathaniela w lataniu? - zapytał Stryjaszka, zagorzale krojąc wołowinę na talerzu.
Stryj odwrócił się od Tatunia, aby spojrzeć na swojego ojca.
- Och, Nath? Cóż, myślę, że idzie mu całkiem...
- Dziadku, jest ekstra! - wciął się Nathaniel, żywiołowy ośmiolatek i jednocześnie, niestety, Maxa kuzyn. - Pan Wittner jest świetny! Nauczył mnie ostatnio nurkować w powietrzu, wiesz? O tak! - Chłopczyk starał się za pomocą gestykulacji pokazać, jak miotła w tym przypadku powinna lecieć. Tak się wczuł, że niechcący trącił siedzącą obok Charlotte.
- Ej! - pisnęła dziewczynka. Sok porzeczkowy, który właśnie zamierzała wypić, prezentował się w postaci okazałej plamy na jej fiołkowej sukience.
- Oj, wybacz - bąknął kuzyn niezręcznie.
Maxowi jakoś nie było żal młodszej siostry. Smarkata ma za te poranne wylegiwanie się, kiedy on został zmuszony do pucowania porcelany przed przyjęciem.
- Maaamoo! - Charlie postanowiła chyba powołać się na wyższą instytucję.
- Tak, słońce? - odparła jej Mateńka. Gdy zauważyła oszpecenie nowej sukienki, dodała z gniewem: - Dziecko, co ty znowu wyrabiasz?! - Wstała i przytruchtała do córeńki, która siedziała bezradnie, starając się wytrzeć sok za pomocą serwetki.
- Lepiej wyczyść to od razu, bo nie zejdzie - poradziła fachowo Babunia, wyciągając szyję, żeby więcej widzieć.
- A gdzie ja podziałam różdżkę? - zastanowiła się na głos Hillary. Rozejrzała sie po stole, jakby tam szukając odpowiedzi.
Maximilian postanowił skorzystać z nieplanowanego zamieszania. Delikatnie przeniósł na talerz siostrzyczki ohydną brukselkę, którą nałożono mu wraz z indykiem. Nie cierpiał jarzyn. Zresztą, kto je lubi?
Siostra to zauważyła.
- Mamo, a Max mi wrzuca swoje resztki do porcji! - poskarżyła się dziewczynka. Głupia smarkula! Chłopiec postarał się ją uciszyć w jak najbardziej dobitny sposób. - Ał! A teraz mnie kopie!
- Spokój, młodzieży! - zarządził Dziadunio, prostując ostrzegawczo palec wskazujący.
- Dzieci - skomentowała ciotka Stella wymownie, jakby miało to rozwiązać sytuację. Mama w tym czasie krzątała się nieporadnie po pokoju. Różdżka wsiąkła niczym kamfora.
- Ciociu, tu! - zawołała kuzynka Zoe. Trzymała przedmiot poszukiwań, który znalazła, o dziwo, przy gzymsie kominka, na którym wisiały puste już skarpety świąteczne.
- Och, dziękuję, kochanie - westchnęła pani domu. Odebrała różdżkę z rąk bratanicy i podeszła do córeczki. - Chłoszczyć! - Ciemna plama znikła i fiołkowy materiał znów był czysty.
- Kryzys zażegnany - wtrącił wesoło tata, gdy mama usiadła po jego prawej stronie. Zatarł ręcę i klasnął w nie, zadowolony. - To komu jeszcze pieczywa?
Tatunio był niezastąpiony. Umiał bowiem w każdej sytuacji rozładować napięcie, chociaż według Maxa często bywał też jego przyczyną. Jak na przykład wtedy, kiedy przyłapie go na nieumyciu rąk po zabawie na podwórzu czy podkradaniu rodzinnej miotły. Ale teraz akurat się przydał. Obiad toczył się swym leniwym, nieśpiesznym tempem dalej.
Przemówienie Tatunia - było. Indyk - jeszcze czuł ten wspaniały smak, czyli z pewnością. Kłótnia - też, ponieważ te wrzaski dzisiaj rano między Ciotunią a Mateńką o to, gdzie będzie wisiała największa jemioła zdecydowanie można było tak nazwać. Jedna stresowa sytuacja, w której główną rolę odgrywa pani domu, gdyż tylko ona może być tu zdenerwowana - właśnie zaliczona. Toteż mama mogła się rozluźnić.
Dziadunio opowiadał Zoe o swych wyczynach na miotle w pięćdziesiątym szóstym roku. Zoe osiągała szczyt znudzenia.
Babunia radziła Mateńce, jak skutecznie pozbyć się jajek bahanek ze starych zasłon.
Ciotunia bezowocnie starała się wtrącić swoją opinię w rozmowę Tatunia ze Stryjaszkiem a'propos problemów w podróżach za pomocą unowocześnionych kominków.
Zaś Charlie i Nathaniel zażarcie się sprzeczali, prawdopodobnie o kolejną błahostkę jak długość palca wskazującego czy liczba włosów na głowie. Maximilian wsłuchał się uważniej w tą wymianę zdań. Przekonał się, że jednak to nie była bzuda, wręcz przeciwnie, bardzo poważna kwestia. Mianowicie, które z ich dwójki w przyszłości będzie mistrzem świata w guidditchu. Bo oboje być nie mogą.
Max westchnął i zaczął konsumować ciasto z talerza. Wszystko w normie.
Obiad przebiegłby bez żadnych niezwykłości, suma sumarum normalnie, jak co roku. Przebiegłby, gdyby nie to, że w pewnym momencie gwar przeszył ostry dźwięk dzwonka u drzwi.
- A kto to znowu? - burknął Dziadunio. Był niezadowolony, bo musiał przerwać na chwili, w której zwalał z miotły trzech ścigających naraz. Cała rodzinka obróciła się ku drzwiom.
- Kochanie, zapraszałaś kogoś? - zapytał Tatunio podejrzliwie.
- Ja? Skądże znowu. Może ty? - odparła jego wzorowa małżonka, machając widelcem.
- To kto to jest?
- Mikołaj! To Mikołaj! - pisnęła Charlie. Tak podskoczyła na krześle, że omal ponownie nie wylała na siebie soku. - Przyszedł do nas! I da nam prezenty!
- Mała, Mikołaj był wczoraj w nocy, jeżeli nie zauważyłaś - sarknął Max. - Nie dość ci podarków? Chcesz jeszcze może gwiazdki z nieba?
- Chętnie - odpowiedziała.
- Ja też - oznajmiła Zoe niespodziewanie.
- Pewnie będziesz kupował hurtowo, to i ja się dorzucę do listy oczekujących - Stryj mrugnął do niego zawadiacko.
Chłopiec miał właśnie coś powiedzieć, lecz niespodziewany gość znów dał o sobie znać.
- Idę! - zawołał pan domu. Otarł usta serwetką i wstał od stołu. Na zdziwione spojrzenia obecnych dodał ciszej: - Może to naprawdę Święty Mikołaj?
- Taak! - Jak na komendę dziewczynki zerwały się z krzeseł i podbiegły do drzwi. Nathaniel za nimi.
- Czekaj, kotku. - Mateńka rónież powstała. Była dobrą gospodynią i wiedziała tak podstawowe rzeczy, jak to, że gości należy witać osobiście.
- No, zobaczmy, może dzieciarnia ma rację? - rzekł wesoło dziadek i wziął Babunię pod rękę.
W niepostrzeżony sposób wszyscy nagle znaleźli sie w przedsionku i wpatrywali się w odrzwia. Maximilian stwierdził, że on też. Siła tłumu.
Dzwonek rozległ się poraz trzeci, lecz towarzyszył mu głos.
- Czy w tym domu w ogóle ktoś jest?
- Jeśli nawet, to przygłusi mugole.
Tatunio odważnie stanął tuż przy klamce i zapytał rzeczowo:
- Kto tam?
- Mikołaj przecież - wtrąciła Charlie cicho.
Zza drzwi dobiegła ich krzątanina i głośna wymiana zdań.
- No, khem... Pizza przyszła!
- Ron!
- No co? Oni i tak są przygłusi.
- No wiesz co!
- Ej, nie tak głośno.
- Piewać! Piewać edziemy! Piewać!
- Cicho, mała.
- Hej, bystra woda...
- Nie teraz! I nie to, na dodatek.
- Nie poznają się.
- Ron!
- Piewać!
PSYCHOZA.
- Niech ktoś uciszy tą smarkulę, bo potraktuję Niewybaczalnym.
- Piewać!
- Aghrrrr...
- Wszyscy spokój!
Cała rodzinka z zafascynowaniem patrzyła się w drzwi frontowe.
- Tata, czy Mikołaj i jego elfy się źle czują? - spytała Charlotte.
Rozległo się pukanie. Pod wpływem impulsu, Amadeus Grampian, czyli pan domu, nacisnął klamkę. Rodzinka wstrzymała oddech, aby natychmiast wypuścić go na wolność ze świstem.
Max musiał przyznać, że czegoś takiego nie widział jeszcze w swym dziesięcioletnim życiu i coś mu sie wydawało, że już nie doświadczy ponownie.
Przed nimi stała cała grupa.. cudaków. Dziewczyna z burzą kasztanowych włosów oraz aureolą, ubrana w nieporęczne szale i prześcieradła, patrzyła koso na wysokiego rudzielca w odzieniu z materiału lnopodobnego, który robił wszystko, aby się od niej szybko oddalić. Nieco z tyłu wplasował się potargany brunet w starych kożuchach, dzierżący pod pachą kukłę owcy. Na lewo od niego stały dwie dziewczyny: jedna w białej szacie, z aureolką i ze skrzydełkami łopoczącymi na leciutkim wiaterku wpatrywała się mgliście gdzieś ponad ich głowami, druga stanowiła istny szok dla zmęczonych oczu - miedziane włosy, krwistoczerwony kubrak, widły i wściekła mina. Po drugiej stronie dwoje uczniów, przyodzianych w korony i purpurę, obrzucało zgromadzonych pogardliwym spojrzeniem. Tuż za nimi stał mężczyzna o czarnej szacie, włosach, oczach i ziejący ogólnie aurą mroku. W ostatnim szeregu stały kolejno: pokraczna istota, ni to smok, ni niedźwiedź, wydająca z siebie groźne pomruki, wysoka postać w czarnym, obszernym płaszczu i z kosą w rękach oraz facet, który podtrzymywał drąg z uwieszona na nim pstrą gwiazdą. Zaś między nogami tej trupy biegała malutka dziewczyneczka w białej albie i z aureolką. Machała rączkami.
- Piewać! - oznajmiła piskliwym głosikiem, podskakując na jednej nodze.
- Odette... - Dziewczyna w szalach starała się uspokoić dziecko, lecz z marnym skutkiem.
- Hę? - wydała z siebie Mateńka.
- Dobry wieczór - odezwał się uprzejmie mężczyzna z gwiazdą. - Jesteśmy z Hogwartu i przyszliśmy do państwa, no... Jak to się nazywało?
- Hogwartu? - zdziwiła się Babunia.
- Datki zbierać - podpowiedział chłopak od owcy.
- Dręczyć miejscowych? - zaproponowała dziewczyna w bogatych strojach. Miała twarz niby mops.
- Raczej nie, Parkinson. - Rudzielec w lnie wydawał się być rozdrażniony.
- Nie takim tonem, Weasley.
- Bo nie dożyjesz jutra - dodał platynowy blondyn, który towarzyszył mopsowatej uczennicy.
- Wiatr mu wydzwania piosnki znajome... - Ni z tego, ni z owego, aniołek zaczął śpiewać.
- Nie, to było coś na d.. albo t... - Brunet z owcą, zapewne robiący za pastuszka, zastanawiał się.
- Coś ty powiedział, Malfoy? - dopytywał się chłopak, nazwany Weasleyem.
- Hej, kolęda, kolęda...
- Właśnie! - ucieszył się ten, co trzyma gwiazdę. - Przyszliśmy do państwa z kolędą.
Rodzinka nie mogła stanąć jak wryta, gdyż już tak było.
- Kolędować? - powtórzył Dziadunio.
- Tak. Albo coś w tym rodzaju - odparł nieznajomy. - Chodzimy po domach i...
- Łupimy ludność - wtrąciła dziewoja z widłami.
- To, co słyszałeś, Wiewióro - odparł blondyn.
- Chrzań się - warknął rudzielec.
- Minus dwadzieścia punktów od Gryffindoru za bezczelne słownictwo - stwierdził mroczny czarodziej z tyłu. - Brak ogłady.
- Ron! - Dziewczyna z burzą włosów skarciła Weasleya. Dla podkreślenia wyrazu uderzyła go w ramię.
- Kedy bedziemy piewać? - spytała dziewczynka, ciągnąc ogromnego stwora za kudły. - No kedy?!
- I kolejne piętnaście za używanie przemocy przy dziecku, panno Granger. - Mężczyzna uśmiechnął się złośliwie. - Rodzina Święta powinna świecić przykładem, zwłaszcza Maryja.
Dziewczyna o nazwisku Granger zarumieniła się z gniewu, chłopak również, zaś ta od wideł odparła.
- Mógłby pan sobie darować, przynajmniej teraz!
- Właśnie, Severusie, są święta - przypomniał mu facet z gwiazdą.
- Weasley, szlaban. Nie wolno obrażać nauczyciela - Max zauważył, że ten osobnik czerpie chyba satysfakcję z dręczenia uczniów. - A co do twojej uwagi, Lupin, to nie widzę związku. Świętom sadyzm nie zaszkodzi, wręcz przeciwnie. Pomoże.
- Daj mi szlaban, proszę daj mi szlaban! Bo poskarżę... *
- Święta to czas radości! - rzekła miedzianowłosa.
- Nie umiem okazywać radości. Ewentualnie mściwą satysfakcję.
- Tyran.
- Helod! - stwierdziła dziewczynka. Czarodziej rzucił jej jedno ze swych mrożących krew w żyłach spojrzeń. Nie podziałało. Dziecko nadal się bezczelnie szczerzyło.
- Przepraszam, - Tatunio przypomniał o swej obecności. - ale o co w tym właściwie chodzi?
- Mamy zaśpiewać państwu kolędę, a wy wsypiecie nam jakiś datek - poinformował go pastuszek.
- Eee... A na co on będzie?
- Na utrzymanie szkoły - powiedział obojętnym tonem. - Fundusze się skończyły, toteż dyrektor stwierdził, że z okazji świąt pójdziwemy z kolędą.
- Podobno to jakiś stary, słowiański zwyczaj - dodała Maryja. Zatrzęsła się. - Niezwykle bezsensowny, ponieważ nikt by długo nie wytrzymał w czymś takim na mrozie, zwłaszcza w głębi kontynentu. - Wskazała wymownie na swój przewiewny strój.
- Rosyjski - uściślił chłopak z owcą, czyli zapewne pastuszek
- Razkwitali jabłoni i gruszi... - zaintonował aniołek.
- Nie, bo czeski - stwierdziła dobitnie diablica.
- Mnie się wydawało, że to rumuński zwyczaj... - Wielki stwór, krzyżówka smoka z niedźwiedziem, wreszcie zabrał głos.
POLSKI, rozległo się dudnienie spod czarnego kaptura. Wszyskich na moment przeszył dreszcz.
- Ja wam mówię, że czeski! - upierała się dziewczyna.
- Malovany dzbanku... - Dziewczynka ze skrzydełkami zmieniła repertuar.
- Dlaczego tak sądzisz? - zaciekawił się pastuszek.
- Bo ta cała szopka to jeden wielki, czeski błąd w fabule! - Diablica się rozłościła. Dyszała ciężko, a pierś jej falowała. - Ten pomysł był okropny.
- Co za odkrycie - sarknął blondwłosy, odziany w szaty króla. - Dropsów się nażarł.
- Wujku, co to drops? - zapytała Zoe Tatunia.
- Nie mam pojęcia, skarbie - odpowiedział pan domu przyciszonym głosem.
- Dlops! - pisnęła dziewczynka i rzuciła się energicznie na królową.
- Aaa! - odpowiedziała monarchini.
- Odette, puść Pansy! - nakazał mężczyzna z gwiazdą. Oddał swój oręż diablicy i jął odciągać dziecko od uczennicy.
- Mówiłem, że to głupi pomysł, aby brać wnuczkę Dickensa - rzekł Herod z niesmakiem. - Tak samo inteligentna, jak dziad.
- Dziadzio! - Tym razem uwiesiła się na Lupinie, którego wprawiło to w konsternację.
- Ugh! - wydyszał oblężony.
- Któżby przypuszczał. Trafiła bestia na bestię - skomentował Herod.
- Błagam, przestańmy się tak guzdrać i miejmy to już za sobą - jęknął pastuszek. - Ile można?
Nathaniel przypatrywał mu się uważnie. Oczy zrobiły mu się jak spodki, szczęka opadła, zaś sam zawołał:
- Rety! Tata, patrz! - chwycił rękaw Stryjaszka. - Harry Potter!
- Słucham?! - odparł stryj.
- Ten chłopak to Harry Potter! To on!
Wszystkie spojrzenia utkwiono w brunecie z owieczką. Ten spuścił wzrok.
Herod prychnął z irytacją, Weasley przewrócił oczami, zaś król i królowa zgodnie palnęli się w czoło. Wreszcie blondyn powiedział:
- Świetnie. Rozdaj kilka autografów, Potter, to zgarniemy szmal i pójdziemy do zamku. Starczy za cały wieczór.
- A mogę autograf? - dopytywał się Nath, przejęty i podniecony.
- Oj, zamknij się - burknął. - Nie jestem w nastroju.
- Wielki Potter nie jest w nastroju? Strzeżcie się! - zaświergotała Parkinson. - Uwaga, bo się przejmę.
- A zobaczysz - syknęła Maryja.
- Chcesz czegoś, Granger?
- Ja ce!
- Żebyś się przymknęła!
- Co powiedziałaś?
- Ej, dziewczyny, spokojnie... - Józef-Weasley starał się uspokoić sytuację.
- To, co słyszałaś!
- Popamiętasz!
Dziewczęta strzelały ku sobie iskrami z oczu. Królowa zginała i prostowała palce.
- Normalnie kurwiki - wtrącił stwór. - Jak pani Norris, kiedy nie złapie myszy.
- Koń owsa, a ja ciebie! I w łóżku i na glebie... - zaśpiewała anielica.
- Bez końca pragnę cię! - przyłączyła się niespodziewanie diablica.
- A tym się zebrało - Potter załamał ręcę.
- O rany! Zaraz będą się bić! - ekscytował się Nathaniel. Dziadunio uspokoił go jednym gestem.
- Jesteś niczym więcej, jak wywłoką! - krzyknęła królowa.
- Ja? Spójrz na siebie!
- Dość! Minus dziesięć punktów dla Slytherinu! - przerwał Lupin. - Dlaczego nie reagujesz, Snape? - spytał Heroda.
Czarodziej w czerni uniósł brew.
- Jeżeli uznam, że przesadziły, jutro rano się już nie obudzą - powiadomił go uprzejmie.
Kłócące się dziwczyny natychmiast się uspokoiły. Groźby Mistrza Eliksirów najbezpieczniej było usłuchać.
PROPONUJĘ ZROBIĆ TO, PO CO TU PRZYBIERZELIŚMY I WRÓCIĆ DO ZAMKU. Głos jak dwa uderzające o siebie nagrobki tchnął na zebranych.
- Kto to? - zapytał oryginalnie Weasley.
- Szedł z nami? - zadała trochę bardziej skomplikowane pytanie diablica.
OWSZEM.
- A kim on jest? - Blondynowi pewną trudność sprawiało zwrócenie sie bezpośrednio do postaci. Coś jak przedwieczny instynkt mówiło mu, że to byłby zły pomysł.
- To Śmierć - odparła niespodziewanie anielica.
Cisza przyszła i zapadła.
- Co ty bredzisz, Luna? - dopytywał się pastuszek.
- Jak to śmierć? - odezwała się Babunia, przybliżając się do Dziadunia. Była w takim wieku, że należało się obawiać takich podejrzanych typów, jak Zaraza czy Głód.
- Nie śmierć, tylko Śmierć - poprawiła Luna. - Nie mylę się, prawda?
NIE. MASZ CAŁKOWITĄ RACJĘ.
- Wiedziałam - ucieszyła się.
- Khem... - bąknął facet od gwiazdy.
- Orzesz..
NIE MASZ SIĘ CZEGO OBAWIAĆ, POTTER. TYLE RAZY SIĘ WYMYKAŁEŚ, ŻE DO NASTĘPNEGO RAZU DOCZEKAM. TO NIE BĘDZIE ZNÓW TAK DŁUGO.
Chłopiec, Któremu Jak Na Razie Udawało Się Przeżyć przełknął głośno ślinę.
- Zimno mi - odparła nagle Maryja. I nie należało jej się specjalnie dziwić. Jej strój był conajmniej nieadekwatny do pogody. Usta miała już sine.
- A ja głodny - wyznał rudzielec.
- Ron - zaczęła.
- Tak?
- Zamiast się nad soba użalać, pomógłbyś mi - zasugerowała.
- Po co? - To nie było najlepsze pytanie. Blondyn walnął otwartą dłonią w czoło, zaś miedzianowłosa powiedziała "Cudnie".
- Tymczasowo jesteśmy fikcyjnie małżeństwem, więc mógłbyś ogrzać swoją domniemaną żonę, kiedy zamarza! - warknęła.
- Słucham? Żonę?
- Tak. Maryja i Józef byli małżeństwem, co powinieneś wiedzieć.
- Ja się na to nie zgadzam - funkął Ron. - Nie jestem głupi! Nie aż tak, żeby być twoim mężem.
Głuche łupnięcie usłyszeli wszyscy. Józef padł na śnieg, trafiony w głowę. Maryja zdjęła z niego skórzany płaszcz i nałożyła sobie na barki.
- Niezły cios - skomentowała Ciotunia.
- Palant - oznajmiła.
- Zaczynam się ciebie bać - wyznała diablica.
- I prawidłowo. - Granger owinęła się szczelnie swym łupem. Wszyscy się na nia patrzyli podejrzanie. Wreszcie odparła: - Jestem kobietą wyzwoloną.
Męskiej części towarzystwa opadły szczęki, damska uśmiechnęła się tylko z wyższością. Wojna płci obowiązuje zawsze, bez względu na dzień czy godzinę.
Lupin odchrząknął.
- Zróbmy to, po co tu przyszliśmy i wracajmy już - wysapał. Miał najwyraźniej dość.
- W porządku - odezwała się kreatura z tyłu. - To wyzysk, kazać pracować w święta, do tego w takich warunkach! Chyba pójdę do Dumbledore'a, upomnieć się o dopłatę...
- Ty i dopłata? - upewnił się czarny Herod. - Filch, sytuacja jest wystarczająco groteskowa, nie musisz jej dodatkowo wzbogacać.
- Mam prawo do uczciwej zapłaty - przypomniał stwór o imieniu Filch.
- To co śpiewamy? - wcięła się diablica.
- Piewać! Kolemde! - zawyrokowała dziewczynka.
- Oj, Maluśki, Maluśki, Maluśki jako rękawicka... - zaczęła Luna.
- Może "Cichą noc"? - rzuciła Maryja.
- Nie wyrobimy - Potter pokrecił głową.
- "Last Christmas"? - Mateńka ofiarowała swoje wsparcie.
- Komercja - Herod był bezwzględny.
- To co?
- To, iż czegoś takiego nie zaśpiewam, Weasley - oznajmił dobitnie. - Może ty owszem, lecz ja nie szastam sercem naokoło. To nieekonomiczne. Właściwie, wielu ludzi stwierdza, że nie mam serca.
- Jest w tym ziarno prawdy - mruknął Lupin.
- Co ty nie powiesz, wilczku? - Ostatnie słowo zostało wyplute.
Czarodziej z gwiazdą drgął nerwowo. Obnażył kły. takoż zrobił jego rywal.
- Panowie, spokojnie, bez nerwów - upomniała ich delikatnie Mateńka. - Są święta, czas radości. Nie wolno się boczyć. Przyszliście nam zaśpiewać, w zgodzie i pokoju. Tak nie wypada się zachowywać.
- Dziękuję - szepnął pastuszek.
Mężczyźni rozluźnili się na swój sposób. No, przynajmniej już sobie do oczu nie skakali. Pozostali również jakby... uspokoili się. Nastąpiło ogólne rozprężenie. I cisza. Jakoś nikt nie wiedział, co powiedzieć. Ale jedna osoba za to wiedziała, co zaśpiewać.
- W żłobie leży, któż pobierzy kolędować Małemu... - Głos jak dzwoneczki rozbrzmiał cicho. Pieśń płynęła w noc.
- Jezusowi Chrystusowi, dziś nam narodzonemu? - Lupin nie znał tej kolędy, po raz pierwszy ją w życiu słyszał, lecz w jakiś niewytłumaczalny sposób zaśpiewał następną linijkę.
- Pastuszkowie, przybywajcie... - Maryja z Józefem oraz diablica włączyli się do chóru
- Jemu wdzięcznie przygrywajcie... - Tu ostatni rząd wykazał się inicjatywą.
- Jako panu naszemu.
Cała trupa zjednoczyła się we wspólnym śpiewie. Nie brzmiało to zbyt pięknie. Cieniutkie głosiki Dzieciątka i anielicy przeplatały się z męskimi basami, od czasu do czasu rozlegało się dudnienie płyt nagrobnych. Ktoś nie wyrabiał przy trudniejszych partiach, słychać było fałsz. Karykatura z tylnych rzędów kiwała się w prawo i lewo, dziewczynka hasała bezustannie między nogami, rudzielec szczękał zębami, a owca nawet zameczała. Jednakże Max ze zdziwieniem przyznał, że podoba się mu.
Mateńka położyła mu rękę na ramieniu.
- Miłość moja to sprawiła, że człowieka wywyższyła pod nieba Empirejskie.
Zamilkli. Nikt nie wiedział, jak się zachować.
- Khem... Kotku...
- Tak, kochanie?
- Przynieś mi sakiewkę.
Pani domu wycofała się uprzejmie. zatuptało. Po minutce zjawiła się z powrotem, niosąc zamszową sakiewkę.
- Proszę. - Podała mężowi. Ten wyłuskał z niej kilka monet i wcisnął do sztywnej od zimna ręki kędzierzawej dziewczynie.
- Na szkołę warto wpłacić - rzekł z uśmiechem.
- Eee... Dzięki - odparła niezgrabnie. Mimo płaszcza nadal się trzęsła.
- Wesołych Świąt. - Czarodziej z gwiazdą wykazał się odrobiną elokwencji.
- Nawzajem - pożegnał się stryj. - I szczęśliwego Nowego Roku.
- No.. tak. - Wszyscy byli nadal w szoku. Że musieli tu przyjść, to wiedzieli, ale datku się nie spodziewali. To było surrealistyczne, żeby ktokolwiek im zapłacił. a jednak. Co te święta robią z uczciwym człowiekiem.
Zaczęli zawracać tak, jak to robi tłum, czyli z wolna, bez pośpiechu. Stwór o imieniu Filch potknął się o zaspę.
Potter'owi czegoś tu brakowało. Jakiejś puenty, zgrabnego zakończenia, di endu w dobrym stylu. Mugolskie filmy mają to do siebie, że się jakoś treściwie kończą, nie? Więc wypadałoby...
Odnalazł głęboko w pamięci stary, chcrześcijański zwrot.
- Szczęść Boże! - I pomachał. Grupa szła już prostą ścieżką, do zamku. Luna, aby umilić czas wędrówki, zaintonowała:
- W stepie szerokim, którego okiem...
- Piewać! PIEWAĆ!
- Zamorduję!
- Snape, trochę cierpliwości...
Ostatnie słowo Maximilian usyszał już zza drzwi. Rodzinka nadal głupio stała w przedpokoju. Nie na długo.
- To co wy na to, żebyśmy dokończyli ucztę? - rzucił propozycję niezastąpiony Tatunio.
Pomruk aprobaty wyrwał się z gardeł i rodzina Grampianów z wolna powracała do stołu. Jedynie Charlie patrzyła jeszcze w okno, ku znikającej ciżbie. Mała zamieć i straciła ich z oczu na dobre. Zeszła z parapetu. Minę miała naburmuszoną.
- To co z tym Świętym Mikołejem?


* zaczerpnięte z "Hapy Niu Jer" autorstwa Toroj. Nie mogłam się powstrzymać... (http://mirriel.szu.pl/forum/viewtopic.php?t=66)

Spis tekstów piosenek wykorzystanych w tekście (odpowiednio):
"Hej, bystra woda" melodia ludowa
"Hej, kolęda, kolęda" melodia ludowo-świąteczna
"Razkwitali jabłoni i gruszi" ponoć melodia ludowa rosyjska (ale tak twierdzi mama...)
"Malovany dzbanku" H. Vondrackova (utwór bardzo popularny w byłej Czechosłowacji)
"Sejmowskie tango" Piersi
"Oj, maluśki, maluśki" melodia ludowo-świąteczna
"W żłobie leży" melodia ludowo-świąteczna
"W Stepie Szerokim" piosenka z filmu "Przygody Pana Michała" (słynna przyśpiewka)

Iguanka.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Iguanka. dnia Nie 21:48, 25 Gru 2005, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mori
Gryfonka Despotyczna



Dołączył: 17 Wrz 2005
Posty: 1233
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Żebym to ja wiedziała...

PostWysłany: Sob 18:27, 24 Gru 2005    Temat postu:

Na dzień dobry...

Cytat:
- A moge autograf?

"mogę"

Cytat:
Minus dziesięć punktów dla Slitherinu!

"Slytherinu"

Jeszcze coś znalazłam, ale czytałam to kilka godzin temu i nie pamiętam co to był za błąd.

Ogólnie? Ig, jest cudownie! Śliczne świąteczne opowiadanie wprowadzające człowieka w optymistyczny nastrój. I Snape był... och, i Malfoy junior... mrr. W każdym razie nieźle się uśmiałam. Próby "piewania" były cudowne... a jeszcze fragment "Hapy Niu Jer" był wstawiony w takie miejsce, że kwiknęłam na cały dom. Powiem krótko: jestem na tak ^^


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Gryfońskie Strona Główna -> Fanfiction Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin