Forum Gryfońskie Strona Główna Gryfońskie
Gwardia Godryka Gryffindora
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy    GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Egzamin (całość)

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Gryfońskie Strona Główna -> Fanfiction
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Luniasta
Pupilek Dyrektora



Dołączył: 03 Gru 2005
Posty: 623
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 18:50, 09 Kwi 2006    Temat postu: Egzamin (całość)

Jest to tekst z pojedynku fanfiction numer dwa na Forum Syriusza Blacka ([link widoczny dla zalogowanych]), który pewnie wszyscy już czytali, ale na wszelki wypadek i tak tu wrzucam.
Za zbetowanie i w ogóle dziękuję Random
Miłego czytania


Spojrzenie czerwonych oczu zatrzymało się na nim na chwilę dłuższą niż na innych. Wzdrygnął się. Nie lubił... Nie, to nie to określenie. Bał się? Trochę na pewno, ale to przecież nie było to uczucie, które go ogarniało, kiedy poczuł na sobie owo spojrzenie. Obrzydzenie? Irytacja? Pogarda? Bunt?
Nie był pewien. Było to osobliwe połączenie silnej niechęci, bezsilnej złości i strachu. Nie wierzył w ideały Lorda – już nie wierzył. Nie chciał zabijać nikogo tylko za to, że urodził się w mugolskiej rodzinie. Przecież nawet czarodzieje nieczystej krwi mogą być wspaniałymi ludźmi (jak na przykład Ona... zwłaszcza jak Ona). A krucjata przeciwko szlamom była przecież tylko przykrywką. Czarny Pan chciał wyłącznie władzy, a on doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Nie, żeby miał coś przeciwko samej władzy, ale zdobywanie jej w ten sposób... Do pasji doprowadzało go, że ktoś taki, ktoś, kto zabija ludzi za czystość ich krwi samemu będąc mieszańcem, ktoś, kim tak naprawdę gardził, może go unicestwić jednym ruchem różdżki. Bał się tego. Ale nie tylko tego. Gdyby, jakimś cudem, Czarny Pan dowiedział się o Niej... Wolał sobie tego nawet nie wyobrażać.
A to spojrzenie... Czasami odnosił wrażenie, jakby przenikało jego myśli, penetrowało umysł, jakby nie mógł przed nim ukryć nic. I wtedy właśnie bał się najbardziej.
- Eric?
Drgnął niespokojnie, słysząc swoje imię.
- Tak, panie?
- Jesteś wśród nas stosunkowo krótko, rozumiesz zatem, że nie jesteśmy jeszcze całkowicie ciebie pewni.
Nie podobało mu się to, co mówił Czarny Pan. Dlaczego przypomniał sobie o nim dopiero po roku? Zwłaszcza, że dał już dowód wierności – wtedy, tuż po wypaleniu Znaku. Kiedy musiał...
- Oczywiście wiem, że jesteś nas godzien – masz czystą krew, nienawidzisz szlam... Rok temu dałeś temu dowód.
Potrząsnął lekko głową, żeby wyrzucić z niej obraz zakrwawionego ciała, żeby nie słyszeć krzyków ofiary. Swojej ofiary.
- Coś nie tak, Eric?
- Nie, panie, wszystko w porządku.
A jeśli to ma związek... Nie, niemożliwe! Przecież nikt mu nie mógł powiedzieć, nie miał kto. To śmieszne.
- W każdym bądź razie – ciągnął tymczasem Czarny Pan – od czasu, kiedy pozwoliłeś nam się o tym wszystkim przekonać, minęło sporo czasu, a ludzie się zmieniają. Dlatego proszę, abyś dał mi kolejny dowód swojej wierności. Przyprowadzisz tutaj szlamę. Dokładnie za tydzień, o tej samej godzinie. W tym samym miejscu.
- Dobrze, panie, będzie tak, jak sobie życzysz. Złapię jakąś szlamę i przyprowadzę ci ją tutaj, abyś już nigdy nie zwątpił w moją wierność.
Lord obnażył zęby w paskudnym, przerażającym uśmiechu, na widok którego ciarki przebiegły Ericowi po plecach.
- Ależ nie, przyjacielu, źle mnie zrozumiałeś. Nie chcę, żebyś przyprowadzał jakąś niesprecyzowaną osobę. Przyprowadzisz kogoś, kogo wybrałem specjalnie dla ciebie.
Zrobiło mu się zimno. A jeśli... Boże, co on zrobi, jeśli... Nie, nie może, niemożliwe, to na pewno nie Ona, nie, na pewno, na pewno, to nie może być Ona, nie może, nie, nienienienienienie...
- Przyprowadzisz mi tu Dorcas Meadowes.
Nogi się pod nim ugięły. O Boże! On wie!
- Chyba jednak źle się dzisiaj czujesz, co, Eric?
- N-nie, panie, wszystko w porządku.
- Cieszę się. Tak więc, jak już mówiłem, przyprowadzisz mi ją tutaj dokładnie za tydzień. I chyba nie muszę ci mówić, co cię spotka, jeśli mnie zawiedziesz, lub jeżeli cokolwiek pójdzie nie tak, jak bym sobie tego życzył.
- Tak, panie. Wiem. Nie zawiodę cię.
Tylko cudem ustał w kręgu do końca zebrania, a potem teleportował się do domu i położył do łóżka. Ale nie mógł zasnąć tej nocy.

* * *

Spojrzał jej prosto w oczy i poczuł się jak śmieć. Albo nie – jak śmieć czuł się zabijając tamtą
Nie musisz tego robić Eric. Nie musisz.
Ale wiedział, że to zrobi. Zwlekał wystarczająco długo, Czarny Pan chciał ją mieć u siebie tego samego wieczora.
- Coś nie tak, Eric?
Te same słowa, ale zupełnie inny ton. Czarny Pan pytał o to samo, ale jego głos przepełniony był złośliwą satysfakcją. Natomiast od Dorcas biła troska.
- Nie, wszystko w porządku.
W środku krzyczał, wrzeszczał, że nic nie jest w porządku, że nie zasługuje nawet na śmierć, że...
- Przecież widzę, że coś się stało.
Boże, ona się o mnie martwi.
- Ja...
Jesteś tchórzem Eric. Chcesz ją zabić, bo boisz się o własny tyłek. Nic więcej. Gratulacje, zawsze marzyłeś o tym, żeby zostać śmierciożercą, prawda?
Westchnął.
- Przepraszam, Dorcas.
Szybko wyciągnął różdżkę i zanim dziewczyna zdążyła powiedzieć choćby jedno słowo, zanim zdążyła się zdziwić – już leżała nieprzytomna na ziemi.
I ty myślałeś, że ją kochasz?...

* * *

- No i jak, Eric? Przyniosłeś ją?
I znowu ten uśmiech. Przepełniony satysfakcją, od której Ericowi robiło się niedobrze.
- Tak, panie.
- Doskonale.
Niosąc Dorcas Czarnemu Panu wyrzucał sobie po raz setny swoje tchórzostwo. Do kręgu wrócił ledwie kojarząc co się dzieje dookoła.
- Enervate.
Obudziła się. Otworzyła oczy i rozejrzała po sali.
- Co...
- Witamy, panno Meadows.
Pojrzała na niego i źrenice rozszerzyły jej się ze strachu.
- Ty!...
- Ja - odparł wesoło Czarny Pan. - A kogo się spodziewałaś?
Na chwilę zacisnęła oczy. Wstała, wyprostowała się i rzuciła Voldemortowi wyzywające spojrzenie.
- Co zrobiłeś z Ericiem? – wyszeptała.
Lord roześmiał się szyderczo.
- Ja? – zapytał słodko. – Nic z nim nie zrobiłem. Nie widzę powodu, dla którego miałbym mu coś robić.
- Byliśmy razem, kiedy... – Jej głos był już mniej pewny siebie.
- O tak, byliście razem, kiedy Eric cię oszołomił i przyniósł do mnie.
- Nie. – Potrząsnęła głową. – On by tego nie zrobił.
- Nie? – Czarny Pan wyciągnął rękę w jego stronę w przywołującym geście. – Eric, pozwól.
Wystąpił z szeregu i podszedł do nich.
- Zdejmij maskę i kaptur, pokaż dziewczynie, że to ty, niech nie ma wątpliwości.
Pozbywając się z twarzy ostatniej osłony przed jej oskarżycielskim spojrzeniem czuł się gorzej, niż przewidywał. Nie patrzył na nią. Wiedział, że to by wszystko zrujnowało.
- Powiedz jej, Eric.
Zaczął mówić chłodnym, pozbawionym emocji głosem. Sam się dziwił, skąd w nim tyle opanowania.
W miarę, jak opowiadał, jej źrenice rozszerzały się w bezgranicznym zdumieniu. Później to zdumienie przekształciło się w złość. Złość w nienawiść.
Skończył i zamilkł.
- Ty... Boże, Eric, ty...
Nie patrzył na nią, więc nie widział łzy spływającej po jej policzku.
- Ufałam ci!
- Ufałaś! – odpowiedział ze śmiechem. – Nie ufa się śmierciożercy, kochanie.
Spojrzał jej w oczy. Wiedział, że bije od niego jakiś fanatyczny blask. Wiedział, że uśmiecha się w sposób, który ją przerażał. Wiedział to, ale nie czuł. Miał wrażenie, jakby to nie było realne, jakby to nie on to mówił, jakby to nie on się śmiał. Zupełnie, jakby stał obok i patrzył. Chciał zabić tego skurwysyna, ale kiedy tylko próbował go dopaść, ten mu uciekał. Jego gorsza strona z łatwością pokonywała tą lepszą. Wcale mu się to nie podobało.
- No, dosyć tego dobrego. – Czarny Pan odesłał Erica do kręgu. – Widzisz, Meadows, miałaś pecha. Eric chciał się zabawić, wybrał ciebie, i nie powiem, miał gust. Ale jeśli chcę sprawdzić, czy to tylko kaprys czy coś więcej, to muszę cię zabić. Przykro mi.
Dwa słowa. Zielony błysk. Eric nagle poczuł, że ma nogi jak z waty.
Boże, Dorcas...
Patrzył na jej bezwładne ciało i powtarzał w myślach tylko trzy słowa. To moja wina, to moja wina, to moja...
Czarny Pan schował różdżkę i wytrzepał ręce, jakby pozbywał się z nich jakiegoś brudu.
- No, i po wszystkim. Cieszę się, że zdałeś ten egzamin, Eric.
Z trudem oderwał wzrok od Dorcas i podniósł go na Lorda.
- Ty draniu – wyszeptał.
- Coś nie tak, Eric?
Zacisnął pięść. Przed oczami stanęła mu jej twarz, taka ufna, taka... Widział ją, z troską pytającą o to, czy coś się stało.
- Nie, panie – wydusił z siebie.
Voldemort trącił swoją ofiarę nogą.
- Głupia szlama – mruknął niby do siebie, ale w sposób, który nie pozostawiał wątpliwości, że słowa kierował do Erica. – Właściwie szkoda, że już ją zabiłem, mogła się jeszcze do czegoś przydać. – Podniósł wzrok na swoich śmierciożerców i uśmiechnął się kpiąco. – Przynajmniej moglibyście się zabawić.
Nie wytrzymał. Rzucił się na Lorda – a przynajmniej próbował. Zanim się zorientował, dwoje śmierciożerców chwyciło go za ramiona i nie puściło. Czarny Pan podszedł i zacmokał.
- Ładnie to tak?
- Ty draniu... Ty draniu!
- To już słyszałem. – Voldemort wyciągnął różdżkę i poklepał go nią po twarzy. – Masz coś jeszcze do dodania?
- Jak mogłeś ją zabić?!
- Normalnie, chłopcze. To ty mi ją przyniosłeś, pamiętasz?
To już było dla niego za wiele – szarpnął się z całych sił, ale śmierciożercy trzymali go za mocno.
- Jakieś ostatnie słowo? – Czarny Pan wycelował w niego różdżkę.
Przepraszam, Dorcas. Przepraszam.
- Nie, to nie. Avada Kedavra!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Gryfońskie Strona Główna -> Fanfiction Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin