Forum Gryfońskie Strona Główna Gryfońskie
Gwardia Godryka Gryffindora
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy    GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Dwaj panowie i przeznaczenie <całość>

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Gryfońskie Strona Główna -> Fanfiction
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Nelusia
Dama Z Łasiczką



Dołączył: 24 Wrz 2005
Posty: 1565
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: el norte de Polonia

PostWysłany: Pon 17:12, 28 Sie 2006    Temat postu: Dwaj panowie i przeznaczenie <całość>

Tego nie znacie! Zeszłoroczne i powiązane odlegle, ale powiązane z 'Bukiecikiem fiołkow', więc radzę najpierw przeczytać tamto opowiadanie. Fanfik jest antykanoniczny. O.
I uśmiecham się o komentarze Smile

Nel


Dla siebie samej

Dwaj panowie i przeznaczenie

Wszelkie podobieństwo do (nie)prawdziwych osób i zdarzeń jest zamierzone!

Przyszli do mnie pewnego ponurego lipcowego popołudnia. Ponurego dlatego, że od samego rana w mojej dzielnicy padał deszcz i chyba nie zamierzał przestać. Przemokłam do suchej nitki, kiedy rano wyszłam po zakupy. Uczyłam się na geografii, że lipiec to najbardziej deszczowy miesiąc w Polsce, ale ja lubię deszcz jesienią. Latem ma świecić słońce. Z drugiej strony mieliśmy straszną suszę i trochę się cieszyłam, że w końcu odpocznę sobie od tych upałów.
Sami widzicie, że trudno jest mi dogodzić.
Atmosfera w mieszkaniu była cicha i senna. Krople deszczu spływające po szybach zawsze działały na mnie usypiająco. W dużym pokoju na kanapie siedziała moja babcia, a obok niej drzemał kot Kicjusz.
Oprócz nich i mnie w domu nikogo nie było.
Zrobiłam sobie herbatki, wyłożyłam parę kruchych ciasteczek na talerz i postanowiłam trochę popisać, kiedy usłyszałam, że ktoś dzwoni do drzwi.
Nie otworzyłam. Mama mówiła, żeby nie otwierać obcym. Chociaż… Może to sąsiadka, albo listonosz…
Uchyliłam drzwi.
- Jesteś pewny, że to tutaj? – usłyszałam czyjś głos. Z całą pewnością nie był to listonosz. Listonosz zwykle przychodził sam, a ten facet mówił do kogoś, kto niewątpliwie stał koło niego.
- Tak, Lucjuszu, to tutaj.
- Ale przecież… To osiedle… Takie mugolskie. Czy my dobrze trafiliśmy? A może jej tu wcale nie ma?
- O kogo panu chodzi? – spytałam uprzejmie i otworzyłam szerzej drzwi. – Zapraszam do środka.
Weszli, zostawiając mokre ślady na dywanie w przedpokoju.
- Pani Anna, tak? – zapytał pan Malfoy. - Przyszliśmy tutaj, żeby…
- Jestem panną – przerwałam mu. Zamrugałam oczami.
To nie może być prawda. To nie może być… Co oni tu robią?
Czyżbym miała jakieś halucynacje?
Uszczypnęłam się, zabolało.
Niedobrze.
Co robi dwójka śmierciożerców w tym mieszkaniu? Ciekawe, co pomyślą rodzice, gdy się dowiedzą, kogo ja wpuszczam? Może nic nie pomyślą? Nie wiedzą, kim są śmierciożercy. Na ich szczęście. Ja wiedziałam, ale wpuściłam ich do środka. Nie bałam się ich ani trochę, więcej, wydali mi się dosyć spokojni i chyba trochę zmęczeni.
- Panno Anno – zaczął Rudolf – przyszliśmy tutaj, bo mamy pewną misję do spełnienia.
- Na mugolskim osiedlu? – zdziwiłam się. - Wymordować wszystkich?
- Nie. - Lucjusz machnął ręką. - Nie będziemy nikogo zabijać.
- Cieszę się – odrzekłam. - A teraz zapraszam do pokoju.
Weszli i jednocześnie spojrzeli na duży telewizor, który stał na segmencie.
Okaz mugolskiej techniki, czyli coś zupełnie dla nich niepojętego.
Musiałam wyprowadzić babcię z pokoju, a biorąc pod uwagę jej lata i moje siły, zajęło mi to trochę czasu. Posadziłam babcię na łóżku w moim pokoju, a sama poszłam do kuchni.
Po nóż. Tak na wszelki wypadek. Nigdy nie wiadomo, co tym śmierciojadom do głowy strzeli.
- Niepotrzebnie chowasz ten nóż za plecami – powiedział rozbawiony Rudolf. - Naprawdę, nie mamy zamiaru nic ci zrobić.
- Skąd mam mieć taką pewność? – zapytałam. – Przecież w książce…
- Nie jesteśmy w książce – odezwał się Lucjusz. - Nie macie tu żadnego skrzata?
- Nie mamy, w końcu to jest mieszkanie mugolskie – odparłam. - A coś zrobić? Kawy, herbaty, czegoś do picia?
- A kawę i herbatę to ty jesz nożem i widelcem, tak? – roześmiał się Rudo.
- Miałam na myśli jakieś alkohole – powiedziałam cicho, zerkając w stronę kanapy, za którą stała Whisky taty.
Tego im raczej nie dam.
- Kawy, jeśli łaska – powiedział Lucjusz.
- Dla mnie to samo.
Nalałam wody do czajnika, postawiłam go na gaz, wsypałam kawę do filiżanek i poszłam do moich gości.
- Babcia was widzi? - spytałam z ciekawością. Moja babcia jest przyślepawa, ale jak chce, to niektóre rzeczy widzi i to dobrze.
- Nie. Tylko ty nas widzisz – wyjaśnił krótko pan Lestrange.
- A czemuż to?
- Bo czytałaś książkę.
- Przecież nie jesteśmy w żadnej książce – powiedziałam. – Ja jestem w swoim mieszkaniu.
- I my też tu jesteśmy.
- Skąd mam mieć pewność – zaczęłam, ale nie skończyłam, bo gwizd czajnika mi to uniemożliwił.
Pobiegłam do kuchni, nalałam wrzątku do filiżanek i zamieszałam. Filiżanki postawiłam na tacy razem z talerzykiem z kruchym ciasteczkami.
- Proszę bardzo – powiedziałam, stawiając tacę na stole, przy którym siedzieli moi goście.
- Dziękujemy – odparli jednocześnie.
- A teraz – powiedziałam i usiadłam przy stole – czy możecie mi wyjaśnić, dlaczego was widzę?
- Możecie! - prychnął Lucjusz. - Od kiedy jesteśmy ze sobą na ty? Czy mogą mi panowie wyjaśnić, jeśli już.
Prawie spadłam z krzesła. Z trudem powstrzymując falę nadchodzących chichotów, zaczęłam jeszcze raz:
- Czy mogą mi panowie wyjaśnić, czemu panów widzę?
Brzmiało to durnie, ale nic nie mogłam na to poradzić.
- Oj, panna chyba nie słucha tego, co się do panny mówi. Już wyjaśniałem – widzi nas panna, bo czytała książkę.
Wypowiedź Rudolfa była równie idiotyczna jak moje pytanie.
„Widzi nas panna”.
Nikt mnie nigdy panną nie tytułował. Wszyscy zwracali się do mnie po imieniu.
- Może będą panowie mówić do mnie „Aniu”? – zaproponowałam nieśmiało. - Do panny nie jestem przyzwyczajona.
- Wiesz już, czemu nas widzisz. Chcesz wiedzieć coś jeszcze?
- Owszem – powiedziałam grzecznie. - Chcę wiedzieć, czy jesteście prawdziwi.
- Co masz na myśli?
- Ano to, czy istniejecie naprawdę? Ludzki mózg potrafi oszukać oko. Możecie być tylko złudzeniem.
- A to ciekawe – odezwał się Rudolf. - A rozmawiałabyś ze złudzeniem?
- Może – powiedziałam tajemniczo. - Jak mi udowodnicie, że jesteście prawdziwi, co?
- Rudo – zwrócił się Lucjusz do przyjaciela. - Pokaż jej, że istniejemy naprawdę, skoro nie wierzy własnym oczom.
Wyciągnęli różdżki.
- Macie zakaz czarowania wśród mugoli – powiedziałam szybko.
Co też oni kombinują? Oby to nie było to, o czym myślę…
- A widzisz tu jakichś mugoli? – zapytał Rudolf, rozglądając się dookoła. – Bo ja nie.
- A ja? – spytałam.
- Ty się nie liczysz – powiedział Luc. - Nie jesteś do końca mugolką. Z tego co wiemy, twoja prababcia była słynną wschodnią czarownicą.
- Nic mi o tym nie wiadomo – odparłam. Chociaż może… Tata rzadko wspominał o rodzinie z Grodna. Zresztą, obecnie nie było tam już żadnej naszej rodziny. Wszyscy się stamtąd wynieśli jeszcze przed wojną. Czyli bardzo dawno temu.
Skąd oni wiedzą, że prababcia była słynną czarownicą?
- To może mi udowodnicie, że jesteście prawdziwi? – zniecierpliwiłam się. Siedzieli tu i siedzieli i nie zamierzali wstawać. A jeśli rodzice wrócą wcześniej? Chyba posiekaliby mnie na drobne kawałeczki, gdyby zobaczyli, kogo ja do domu sprowadzam…
Ale zaraz... Chwileczkę. Nie sprowadziłam ich do mieszkania. Sami się wprosili. A jak zwykle byłam taka miła i uprzejma, że nie mogłam odmówić, tylko najzwyczajniej w świecie zaprosiłam ich do środka.
Działo się ze mną coś bardzo złego.
- Pokażmy Ani, że jesteśmy prawdziwi – powiedział Lucjusz i wymierzył różdżką w moją stronę. - Może mały Cruciatus na początek, co?
- Ależ pan uprzejmy, panie Malfoy – parsknęłam śmiechem. - Niech pana ruski czołg przejedzie! Mały Cruciatus, to dobre! Wolę nie myśleć, jak wygląda duży.
Roześmiałam się głośno. Spojrzeli na mnie z zaskoczeniem. Nie spodziewali się takiego obrotu sprawy.
Wygładziłam przód swojej kremowej sukienki w różyczki, poprawiłam kolczyki i odchyliłam się do tyłu na krześle.
- Nic mi nie zrobicie – powiedziałam z triumfem. - Jestem odporna.
- Jesteś Mary Sue? – zapytał Rudolf na poły z zaskoczeniem i na poły z zaciekawieniem.
- Ależ skąd! – oburzyłam się. - Proszę mnie nie obrażać. Nie jestem żadną Mary Sue. Jestem Anna Weronika.
- Też ładnie – stwierdził Lucjusz, biorąc ciasteczko z talerzyka.
- Wiem. I na pewno lepsze to niż Mary Sue.
- Nie zbaczaj z tematu – ostrzegł mnie pan Malfoy. - Mieliśmy ci udowodnić, że istniejemy naprawdę.
- Nie istniejecie – powiedziałam spokojnie. - Widzę was, ale nie istniejecie. Jesteście tylko postaciami z książki. Nie ma was. Jesteście papierowi, ha ha.
- A ty jesteś plastikowa - stwierdził Rudo.
- Nie jestem plastikowa! – krzyknęłam. - Jestem prawdziwa.
- Skoro ty nie jesteś plastikowa, to my nie jesteśmy papierowi – powiedział Luc spokojnie.
- Może i nie, ale mam nad wami władzę.
Obaj zaczęli się śmiać równocześnie nad swoimi filiżankami ze stygnącą kawą.
- Oj, dziewczynko – Rudo pokiwał głową. - A wyglądałaś na bardziej inteligentną. Nie masz nad nami żadnej władzy. Władzę nad nami ma jedynie Czarny Pan.
- I nad panem dodatkowo pańska żona Bellatrix, panie Lestrange – stwierdziłam ze słodkim uśmiechem. - Poza tym mam władzę, bo piszę o was i mogę pokierować wami jak mi się będzie chciało.
- Nic nie możesz! – warknął Lucjusz wściekle. - Tylko ci się tak wydaje, że możesz. Nie jesteśmy kukiełkami z teatrzyku dla dzieci. Nie możesz nami sterować.
- Ale ja przecież to robię – ciągnęłam dalej spokojnie, ku wściekłości pana Malfoya. Pamięta to pan - Nari, jak będzie? Zgoda, czy nie?
- Aleś ty jesteś sentymentalna, dziewczyno – powiedział Lucjusz.- Niech cię Avada trzaśnie. Wciskać komuś takie słowa…
- A kto przynosił Narcyzie fiołki? – spytałam. - No i kto tu jest sentymentalny?
- A kto mi kazał? – odpowiedział mi pytaniem na pytanie.
- A widzi pan, jednak mam nad panem władzę.
- Nic nie masz – stwierdził Rudolf. - Jeśli zechcemy, rzucimy tego Crucia. Podwójnego raczej byś nie wytrzymała…
- Z tego, co mi wiadomo, żeby go rzucić, trzeba się cieszyć z tego, że ktoś będzie darł się w niebogłosy i zwijał na dywanie z bólu. Wybaczcie, ale mimo wszystko nie wyglądacie mi na takich, którzy mogliby to zrobić. Nie boję się was. Poza tym Europejska Konwencja Praw Człowieka z 1950 roku mówi o całkowitym zakazie tortur – zakończyłam z szerokim uśmiechem.
- Nas nie obowiązują te wasze mugolskie konwencje – powiedział Rudolf i przejechał palcami po swojej różdżce.
- O ile wiem, Wielka Brytania podpisała tę konwencję – odparłam spokojnie. - Tak się składa, że te zasady obowiązują wszystkich obywateli.
- Czy masz nas za mugoli? Czytałaś książkę parę razy. I to dokładnie. Wiesz doskonale, kim jesteśmy. Jesteśmy źli, okrutni, podli. Mordujemy w sumie niewinnych ludzi i zagrabiamy cały ich dobytek. No i podpalamy ich domy.
- Nie jesteście – powiedziałam cicho.
- Co nie jesteśmy? – zapytał Lucjusz, wyraźnie zdziwiony.
- Nie jesteście źli, tak do końca. Nikt nie jest. W każdym człowieku siedzi coś dobrego. Trzeba tylko umieć to dostrzec.
Próbuję ich nawracać… Chyba zwariowałam!
- Ależ jesteśmy – odparł pan Malfoy. - Jesteśmy, prawda, Rudo? – zwrócił się do kolegi po fachu. - Jesteśmy mordercami, nasze dłonie są splamione krwią niewinnych ludzi…
Rudolf pokiwał twierdząco głową.
- Jak na mój gust są zupełnie czyste – stwierdziłam, chwytając dłoń Lucjusza i podciągając ją do moich oczu. – Nie widzę tu żadnej krwi.
- Mówiłem to w przenośni – powiedział i puścił moją rękę.
- Taak – przeciągnęłam się na krześle. - Coś mi się przypomniało. Moje dłonie też były splamione krwią. Pocięłam się nożem, gdy obierałam ziemniaki. Miałam wtedy sześć lat.
Pan Lestrange nieprzyjemnie się roześmiał.
- Ależ my tu nie mówimy o ziemniakach! My tu mówimy o tych mugolach, których zabijaliśmy…
- … na rozkaz Czarnego Pana – dokończył Lucjusz.
- To się nazywa ślepy fanatyzm – rzekłam spokojnie. - Ktoś każe i już lecicie…
- To jest wyższa idea! – W oczach Rudolfa pojawił się dziwny blask. - A nie żaden fanatyzm. Ty naprawdę chcesz oberwać tym Cruciatusem…
- Nie. Nie. Nie. I jeszcze raz nie. Poza tym i tak nic mi nie zrobicie. Wiem, że nie możecie.
- Masz rację – powiedział Lucjusz niechętnie. - Nie wolno nam cię tykać. Przyszliśmy do ciebie w innej sprawie.
- Mianowicie, w jakiej? – zaciekawiłam się.
Ze stołu, nakrytego białym obrusem, znikły wszystkie ciasteczka. Kawę dwaj uroczy panowie również wypili.
Wstałam z krzesła i podeszłam do kredensu. Wyjęłam szklane lichtarze mamy i umieściłam w nich świeczki, które zapaliłam.
Niech chociaż atmosfera będzie przytulna.
- Tęsknię za tymi kolacjami przy świecach, które czasem urządzała Narcyza – rozmarzył się Lucjusz. - Ach, to były czasy. Inne niż teraz, spokojniejsze. Narcyza była taka… taka… Szukał jakiegoś określenia. – Zresztą nieważne jaka… Miałem ją tylko dla siebie…
No proszę. Jednak Ania miała trochę racji, jak pisała „Bukiecik fiołków”.
- Ulalala – zaśpiewałam. - I pan mówi, że jest pan zły? Nawet jeśli, to jest przecież Nari, którą pan…
- W moim życiu nie ma miejsca na sentymenty – powiedział Lucjusz zupełnie innym tonem niż poprzednio. Mniej rozmarzonym i bardziej pogardliwym.
- W moim też nie ma – odparłam. - Niech pan tak na mnie nie patrzy. Jestem zajęta studiami, opieką nad babcią, pomaganiem w domu…
- Teraz masz wakacje – wtrącił się Rudolf. - Nie jesteś zajęta studiami…
- No, nie jestem – zgodziłam się. - Ale i tak w moim życiu nie ma miejsca na sentymentalizm.
- Za to jest w twoich opowiadaniach – powiedział pan Malfoy bardzo nieprzyjemnym tonem.
- Już nie ma – odparłam. - Walczę z tym. Kiedyś się tego pozbędę na pewno.
- A co planujesz w następnym opowiadaniu? – spytał pan Lestrange. Czyżby przeczuwał, że wezmę go na warsztat w moim kolejnym fanfiku?
- Okrutne morderstwo – powiedziałam spokojnie. - I to nie jedno. Trup będzie padał gęsto, a ci, co przeżyją, będą zazdrościć umarłym…
- Przestań! – krzyknęli jednocześnie. - Ty tu sobie żarty stroisz, a u nas naprawdę jest wojna.
- A czy obchodzą was ci ludzie, których zabijacie dla tego waszego fanatyzmu?
- Żadnego fanatyzmu! Czystość krwi musi być zachowana!
- Ciekawe – powiedziałam cierpko. - Czemu mnie nie zabijecie? Ja nie jestem czystej krwi!
- Ty się nie liczysz, bo nie jesteś z naszego świata. Ty tylko piszesz. Masz nad nami kontrolę, ale nie całkowitą. Za to tamci to co innego. Trzeba ich wytępić.
- Okropne - wzdrygnęłam się. - Obaj jesteście oszołomami. Wytępić, też coś! Muchy się tępi!
- A ty jesteś małą, niedouczoną, sentymentalną pannicą – odpalił pan Malfoy. - Trochę przypominasz tę nieznośną Gaylę.
- To miał być komplement? – ucieszyłam się. Gayla jak dotąd jest moją ulubioną bohaterką, którą sama stworzyłam.
- Nie, to miała być obelga – stwierdził Lucjusz zimno. - Rudo, wychodzimy. Z nią się nie da normalnie rozmawiać… Ale zanim wyjdziemy, pooglądamy sobie trochę jej mieszkanie…
Wprosili się, pili ze mną herbatkę, nawet żartowali, a teraz mieli wyjść? Tak bez pożegnania? Co jak co, ale dobre maniery powinni znać!
Chciałam ich zatrzymać, ale zobaczyłam, że wyszli z pokoju.
- Co… to… ma... Auuu! - zawył któryś z moich gości, ale który?
Krzyki dochodziły z kuchni. Poszłam tam, po drodze omal nie rozdeptując Kicjusza, który postanowił urządzić sobie biegi po całym mieszkaniu.
- Co to za mała bestia! – wściekał się pan Malfoy.
Stał pochylony w kuchni i trzymał się za nogę.
- Coś się stało? – spytałam. - Leci krew?
- Nie leci – odpowiedział za Luca Rudolf. - Nie poleci, bo w końcu jesteśmy papierowi. Czy ty widziałaś kiedyś, żeby z papieru leciała krew?
- Nie – zachichotałam. - A na pewno nic się nie stało, panie Malfoy? Kicjusz przeważnie nie atakuje obcych, raczej chowa się przed nimi.
- Podrapał mnie – warknął Luc.
- Brzydki kot – roześmiałam się. - Rozprawię się z nim później.
Lucjusz usiadł na taborecie, a Rudolf w tym czasie bawił się zapalniczką i próbował podpalić firanki.
- Panie, niech pan to zostawi! – krzyknęłam przerażona i wyrwałam mu zapalniczkę z rąk. - To jest do zapalania gazu, a nie do podpalania firanek!
- Mugolska technologia – mruknął Lucjusz pod nosem.
- Hmm – schyliłam się i otworzyłam zamrażalnik. - Mam lody! – powiedziałam wesoło. - Może podać?
- Zaklęcie zamrażające? – zapytał Rudo, przyglądając się, jak wyciągam lody.
- Nie, lodówka firmy Amica – odparłam. - W końcu mieszkam w rodzinie mugolskiej.
- Nie pasujesz tutaj – powiedział Luc. - Może chciałabyś przyłączyć się do nas?
Omal nie wypuściłam tych lodów z rąk.
- Słucham?
- Nie słuchaj go – powiedział Rudolf. - Ostatnio coś mu zaczęło odbijać…
- Nic mi nie zaczęło odbijać! Trzeba jakoś zwerbować nowych członków.
- Nie w ten sposób!
Panowie kłócili się, a ja w tym czasie nałożyłam lodów do pucharków i polałam sosem toffi.
- Idziemy do pokoju – rozkazałam. - I ciszej trochę, bo to jest mieszkanie w bloku. Ściany mają uszy, wszystko słychać.
- Twoi sąsiedzi nas nie słyszą.
- Nie widzą, nie słyszą. Fajnie mają – powiedziałam.
Spojrzeli na mnie groźnie. Nie przestraszyłam się. Zrobiłam śmieszną minę i od razu wyraz twarzy dwóch śmierciożerców się zmienił. Był bardziej ludzki, jeśli mogę tak to określić.
Poszli ze mną do pokoju.
- Całkiem dobre te lody – stwierdził Lucjusz, po zjedzeniu paru łyżeczek.
- Powiem wytwórcy – odparłam. - Też je lubię.
- Nikomu nic nie mów – powiedział Rudo szybko. - Nikt nie może się dowiedzieć, że tu byliśmy.
- Będziecie mieć jakieś nieprzyjemności u siebie?
- Nie, ale ty możesz mieć nieprzyjemności u siebie. Jeszcze wylądujesz w tym, no domu wariatów.
- Że niby gdzie wyląduję? – wydusiłam z siebie. Bardzo chciało mi się śmiać.
- W domu wariatów. Rozmawiasz ze złudzeniem. Sama powiedz, czy to jest normalne?
- Nie wiem, czy jesteście złudzeniem, ale ta próba podpalenia firanek była raczej prawdziwa, panie Lestrange.
- Mamy informacje, że pojawiasz się na jakichś nielegalnych zjazdach czarownic – pan Malfoy zmienił temat.
- Co takiego? – spytałam, krztusząc się swoim lodem. - Gdzie się pojawiam?
- Na nielegalnych zjazdach. Głucha jesteś, czy co? I występujesz tam pod kryptonimem „Wesoła Śmierciożerczyni”. I nosisz jeszcze różową kurteczkę. Kompletny brak gustu…
Skąd oni wiedzą? Ale ta kurtka różowa nie jest!
- Panie – roześmiałam się. - Panie Malfoy. Są zjazdy, ale spotykam się na nich z koleżankami. Mam przezwisko Wesoła Śmierciożerczyni, ale nie chodzę w różowych kurtkach!
- Koleżanki też są śmierciożerczyniami – powiedział Rudolf. - Mamy swoje informacje. Jesteśmy lepiej poinformowani, niż ci się wydaje. A kurteczka niestety jest różowa.
- Kurteczka niestety jest ciemnoczerwona, a nie różowa – poprawiłam. - Różowe to są różyczki na tej sukience, ale nie tamta kurtka! Poza tym, co to za określenie – pojawiasz się w różowej kurteczce? Tylko raz w niej byłam i ona różowa nie jest!
- Nie będziemy się z tobą spierać – oświadczył Lucjusz. - W końcu jesteśmy czarodziejskim arystokratami i znamy dobre maniery.
- Aha. – Wyszczerzyłam zęby. - Arystokracja, jasne. Chyba tylko z nazwy. Tacy z was arystokraci, jak ze mnie pracownik NASA. Arystokracja nie przychodzi do obcego mieszkania bez zaproszenia i nie próbuje podpalać firanek! No i nie nazywa małego kotka „bestią”.
- Zaproszenie nie było nam potrzebne, poza tym twój kot mnie podrapał.
- To trzeba było go nie drażnić – powiedziałam. - Jak się Kicjusza zostawi w spokoju, będzie dobrze.
- Obyś miała rację – odrzekł Lucjusz.
- Kto to? – zapytał Rudolf, wskazując na portret wiszący nad stołem.
- Moja mama – wyjaśniłam krótko.
- A ojciec, to gdzie jest?
- Nie wisi tutaj – odparłam.- Jest gdzie indziej. A mojego portretu nie ma, bo pani, która malowała te dwa, zmarła i mojego nie zdążyła namalować.
- Jakie to przykre – powiedział Luc sztucznie.- A wiesz chociaż, jaki eliksir jest potrzebny do tego, żeby postacie na obrazach się ruszały? Albo jak zrobić Wywar Wiecznej Śmierci?
- Nie mam pojęcia. A pan wie, kto jest sekretarzem generalnym ONZ, albo jak wygląda proces uchwalania budżetu Unii Europejskiej?
Otworzył szeroko oczy, najwidoczniej bardzo zdziwiony moim pytaniem.
- Sekretarz generalny czego? Jaki proces? A co mnie obchodzą te wasze mugolskie sprawy?
- A widzi pan. Niech więc nie mówi mi pan o waszym świecie, znam go tylko z książek – powiedziałam rezolutnie. - Też mogę powiedzieć, że wasze czarodziejskie sprawy mnie nie obchodzą.
- A powinny – odparł Rudolf. - W końcu piszesz opowiadania.
- To są moje opowiadania i ode mnie zależy, jak je będę pisać.
- A właśnie, że nie. Co z Gaylą?
- Jak to co z Gaylą? – zapytałam, szczerze zaskoczona tym pytaniem. - Jest i będzie. Nie zamierzam jej uśmiercać.
- Nasz świat jest bardzo niebezpieczny – powiedział Luc takim tonem, jakby przemawiał do małego dziecka. - Niewiele potrzeba i tragedia gotowa.
- Myślę, że mój świat jest tak samo niebezpieczny jak ten wasz – rzekłam wolno, w zamyśleniu. - Kto wie, czy nie bardziej? Może dlatego nie oglądam dzienników telewizyjnych? Jeszcze trochę, a będę bała się wyjść na ulicę. Ale co was obchodzą sprawy mugoli? Nic.
Nie odpowiedzieli mi. Patrzyli na siebie w milczeniu. Może powiedziałam za dużo…
Oni przecież nie istnieją. Tak naprawdę wcale ich nie ma!
Skoro tak, to z kim ja rozmawiam?

- Myślę, że niedługo zacznę pisać następne opowiadanie – zmieniłam temat. – Tylko pogoda musi się zmienić.
- Przeszkadza ci? - Lucjusz popatrzył w stronę okna, za którym cały czas padał deszcz.
- Jest za gorąco. Nie mogę się skupić.
- Gorąco? – powtórzył Rudo. - Przecież leje. Przemokliśmy, gdy szukaliśmy twojego bloku.
- To nie jest mój blok – sprostowałam. – Nie jestem jego właścicielką.
- Nie łap mnie za słówka!
- Niech się pan uspokoi – powiedziałam łagodnie. - Może zaparzyć panu melisy?
- Niczego nie chcę. Co masz zamiar zrobić w tym opowiadaniu?
- To jest moja mała tajemnica i nie mogę jej zdradzić – odrzekłam. - Ale myślę, że powinno być dobre. Dobrze, że są wakacje, to mam więcej czasu na zastanawianie się nad tym. A myślę chyba od marca, o ile mnie pamięć nie myli…
- Żadnych romansów – ostrzegł mnie pan Malfoy.
- Tak jest! – zasalutowałam.
- Żadnego łzawego zakończenia – dopowiedział pan Lestrange.
- Oczywiście. Możecie być spokojni.
- A jak będzie z Gaylą?
- A od kiedy to pana Gayla interesuje, co?
- Odkąd ją wymyśliłaś.
- Ale… To mi przyszło tak nagle. A nie podoba się panu ona? Ja osobiście bardzo ją lubię.
- Okropna dziewczyna – wymruczał Luc pod nosem.
- Okropna czy nie, ale was kocha…
Zatkałam sobie usta dłonią, ale było już za późno. Miałam nic nie mówić, a tu masz. I co oni sobie teraz o mnie pomyślą?
- Jak to?
- Tak to, zwyczajnie. To, że wy zostaliście przez autorkę książki wyprani z pozytywnych uczuć, nie znaczy to, że moja bohaterka też taka będzie. Abigail należy do mnie i będę z nią robić, co będę chciała.
- Tylko nie przesadzaj!
- Niech pan będzie spokojny – uśmiechnęłam się szeroko. - Nie mam zamiaru niczego przesadzać. Nie hoduję żadnych roślinek.
- Masz dziwaczne poczucie humoru – skwitował Rudolf. – Nie bardzo wiedzieliśmy, czego się po tobie spodziewać, gdy tu szliśmy…
- Ale teraz widzimy, że jesteś w porządku – dokończył Luc.
- Wy w sumie też – powiedziałam wesoło. – Muszę przyznać, że trochę się was obawiałam, ale chyba niepotrzebnie.
- I tak nie mogliśmy nic ci zrobić, a szkoda…
- Panie Malfoy! – pogroziłam mu żartobliwie palcem. - Bo tak pana urządzę w następnym opowiadaniu, że się panu wszystkiego odechce!
- O nie! – udał, że strasznie jęczy. - Nie rób tego.
- Żartowałam.
- Ja też.
- To jak będzie? – zapytał Rudolf. - Bez zbędnych łez i romansów, ok.?
- Ok. – powiedziałam. – I bez patosu.
- No jasne.
- Dobra. A teraz niech pan przybije piątkę!
Popatrzył z zaskoczeniem, ale zrobił to. Z pewnym wahaniem, a jednak zrobił.
Mogłam świętować. Chyba mi zupełnie odbiło…
- I pan też, panie Malfoy – zwróciłam się do drugiego śmierciożercy.- Mam w końcu tę wesołą, śmierciożerczą krew.
Prawie spadł z krzesła, ale zrobił to!
- Musimy już iść – powiedział, wstając. - Miło było cię poznać. Masz coś w sobie.
- Marysuizm? – zapytałam, szczerząc zęby.
- Nie, zwykły urok osobisty. Coś, co chyba posiada Gayla Lestrange.
- Ha! W końcu to ja ją wymyśliłam! A ona mnie nie odwiedzi?
- Nie wiemy – powiedział Rudolf. - Może kiedyś tak… Musimy już iść, bo obowiązki wzywają.
- W takim razie, do zobaczenia.
Poszli do przedpokoju, gdzie założyli swoje czarne peleryny. Odprowadziłam ich pod same drzwi i nawet pomachałam ręką na pożegnanie.
W moim mieszkanku byli śmierciożercy. Nie bardzo mogłam w to uwierzyć, mimo, że ich widziałam.
Ciekawe, co ich tu sprowadziło?
Mogłam się tylko domyślać. Chyba nigdy się tego nie dowiem…
Umyłam talerze, łyżki, szklanki i pucharki, przebrałam się w spodnie i koszulę i włączyłam komputer.
Postanowiłam trochę popisać.
Muszę być jakoś przygotowana na kolejne spotkanie z tymi dwoma uroczymi panami.

Koniec


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
yadire
Gryfonka Niepokorna



Dołączył: 13 Wrz 2005
Posty: 1146
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: bollywood... <3

PostWysłany: Pon 18:16, 28 Sie 2006    Temat postu:

Cytat:
Posadziłam babcię na łóżku w moim pokoju, a sama poszłam do kuchni.
Po nóż. Tak na wszelki wypadek.

Cytat:
Moja babcia jest przyślepawa, ale jak chce, to niektóre rzeczy widzi i to dobrze.

O, jak mój dziadek. Z tym że on przygłuchawy.
Cytat:
- Nic mi nie zrobicie – powiedziałam z triumfem. - Jestem odporna.
- Jesteś Mary Sue?

Cytat:
Obaj jesteście oszołomami. Wytępić, też coś! Muchy się tępi!
I komary, bestyje.
Cytat:
- Zaklęcie zamrażające?(...)
- Nie, lodówka firmy Amica
Tak, śmierciojady zawsze były wybitne w pewnych sprawach.

Nie czytałam "Bukiecika...".
To opowiadanie chwilami wydawało się jakieś... sztuczne. Dialogi czasem brzmiały dziwnie. No, ale nie ma się czemu dziwić, skoro i goście dziwni byli.
Ja nie umiem pisać komentarzy. Wybacz (i odłóż tę różdżkę).


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Issa
Pirwszoroczny



Dołączył: 13 Lip 2006
Posty: 33
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Nisko

PostWysłany: Czw 11:40, 21 Wrz 2006    Temat postu:

Z lenistwa skopiuję komentarz z innego forum...

No cóż, tekst czytałam już kiedyś i... bardzo mnie rozśmieszył. Nie mam mu nic do zarzucenia, jest napisany lekko, stylem Nelusi, z kanonicznymi postaciami. Występuje Lucjusz, którego lubię. No i Nelusia, którą też bardzo lubię.
Pamiętam, że w tekście były perełki, z których się zaśmiewałam. Jedną znalazłam, proszę bardzo:

Cytat:
- Jesteś Mary Sue? – zapytał Rudolf na poły z zaskoczeniem i na poły z zaciekawieniem.
- Ależ skąd! – oburzyłam się. - Proszę mnie nie obrażać. Nie jestem żadną Mary Sue. Jestem Anna Weronika.
- Też ładnie – stwierdził Lucjusz, biorąc ciasteczko z talerzyka.
- Wiem. I na pewno lepsze to niż Mary Sue.


Lubię poczytać o relacjach między autorem ff i bohaterami, szczególnie kiedy jest to dobrze napisane. Myślę, że takie teksty są potrzebne. Służą zarówno rozrywce jak i odstresowaniu, zabawie autora.
Życzę ci więcej przypływów takiej właśnie weny, pozdrawiam cię serdecznie:*


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Gryfońskie Strona Główna -> Fanfiction Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin